Regulus Arcturus Black
22 grudnia 1961, Londyn ~ młodszy z dwójki synów oriona i walburgi blacków ~ były ślizgon, szukający oraz prefekt ~ geniusz w dziedzinie eliksirów głównie współpracujący z apteką na ulicy pokątnej ~ w 1979 roku uznany za zaginionego ~ ponad rok później powrócił, już po stronie zakonu feniksa ~ pomimo zdrady rodzinnych ideałów, wciąż uznawany za dziedzica fortuny rodu blacków ~ na lewnym przedramieniu wyblakły mroczny znak cały pokryty bliznami ~ jego ramiona i tors również naznaczone są bliznami, ale o ich pochodzeniu wie tylko jedna osoba poza regulusem
więzi ~ więcej
więzi ~ więcej
I am the monster you created, You ripped out all my parts
W oczach rodziców świat zawsze był czarno-biały — dzielił się na ludzi godnych ich uwagi i towarzystwa, oraz tych, który marnowali tlen; na tych, który sięgali po władzę i wielkość, i tych zbyt maluczkich, tchórzliwych, uległych, by wznieść się ponad mierność, która była im przeznaczona od urodzenia; na nich i całą resztę, zaledwie brudy pod butem, niewarte uwagi i jakichkolwiek praw czy szacunku. Blackowie zawsze należeli do tych lepszych — najlepszych z najlepszych, ze stuleciami historii i tradycji za pasem, i krwią czystszą od każdej innej czystokrwistej rodziny w Wielkiej Brytanii. Byli elitą elit, i ich opinie, ideały, istnienie przewyższały to pozostałych śmiertelników — a przynajmniej tak twierdzili Orion i Walburga Black, nosami kręcąc na każdy nawet najdrobniejszy objaw pospolitości.
W ich świecie, w ich domu, nie było miejsca na nic prócz perfekcyjności — i Regulus robił wszystko, co tylko mógł, by spełnić ich wymagania. Godziny siedzenia nad książkami i studiowana tematów, które jego rówieśnicy poznaliby dopiero w Hogwarcie — bo przecież Black powinien panować nad magią nawet w wieku dziecięcym, na długo przed otrzymaniem pierwszej różdżki; dnie spędzone przy fortepianie, grając i grając, i grając, ignorując ostry ból w palcach, nawet kiedy wydawało mu się, że zaraz je połamie — bo muzyka klasyczna od zawsze była sztuką należącą do wyższych sfer i stanowiła kolejny dowód ich wyższości; tygodnie, miesiące, lata podążania za przykładem rodziców, powtarzania ich idei, opinii, szyderstw, obracania się w zaaprobowanym przez nich towarzystwie, pokazywania wiecznie nienagannych manier — czy teraz już mnie kochacie? Czy w końcu jesteście ze mnie dumni?
Czarno-białe szkło, przez które Regulus oglądał świat, rozbiło się w dniu, w którym Syriusza przydzielono do Gryffindoru. Dom zadrżał w posadach i w jednej chwili zmieniło się wszystko — a jednocześnie nie zmieniło się nic. Rodzice nadal kręcili nosami na każdą oznakę przeciętności, ale teraz Syriusz również należał do tłumu, na który patrzyli z góry; wciąż uważali się za lepszych od wszystkich, ale teraz Syriusz był błotem na podeszwach ich perfekcyjnie wypolerowanych butów. Syriusz, który przez lata był Regulusa całym światem — jego ulubioną osobą, jego wzorem, jego najwspanialszym bratem. Syriusz, który czasem zdawał się czerpać przyjemność z tego, że był wszystkim, czego rodzice nienawidzili.
I Regulus zaczął pracować jeszcze ciężej, na marne próbując wypełnić role Syriusza i swoją jednocześnie. Kiedy na głowę wsadzono mu Tiarę Przydziału, jedyne, o czym Regulus myślał to: Błagam, Slytherin, muszę trafić do Slytherinu. Kiedy siedział na lekcjach, notował każde słowo nauczycieli, zadawał pytania, i na koniec leciał do biblioteki, by wypełnić wszelkie luki, jakie mógł tylko znaleźć w podawanych im informacjach. Utrzymywał perfekcyjne wyniki i zawsze pojawiał się na zajęciach, na Eliksirach popisywał się wiedzą i naturalnym instynktem, który rodzice pielęgnowali w nim od dziecka. Kiedy został zaproszony do Klubu Ślimaka, ojciec skinął głową w geście niemalże wyrażającym dumę, i powiedział, “Stary Slughorn ma wielu wysoko położonych pupili, z którymi warto nawiązać znajomości.” Ale nawet w swoim starannym dążeniu do perfekcji i utrzymywaniu nienagannych wyników, Regulus wciąż nie był wystarczająco dobry; wciąż popełniał błędy osoba jego urodzenia nie powinna była popełniać. Jak Quidditch. Rodzice — zwłaszcza matka — nie byli zadowoleni, kiedy oznajmił im, że dostał się do drużyny. Nigdy nie powiedzieli tego na głos — kupili mu najwyższej klasy miotłę, bo Blackowie zasługiwali na najlepsze, i patrzyli, dezaprobata wyraźna w każdym spojrzeniu. Czy po raz pierwszy ujrzeli w nim dzikość, która tak bardzo wadziła im w Syriuszu? Czy po raz pierwszy przestał być jedynie marionetką, a stał się człowiekiem z własnymi myślami i pragnieniami?
To bolało. Brak akceptacji, entuzjazmu, dumy bolał, ale Regulus nie potrafił przestać. James Potter był gwiazdą drużyny Gryffindoru — a przecież Syriusz uważał Jamesa Pottera za najfajniejszą osobę na świecie, czyż nie? Regulus mógł być jak James; Regulus mógł być lepszy niż James, pokazać Syriuszowi, co tracił.
Całe jego życie składało się z wiecznego błagania, czyż nie? Błaganie — o uwagę, miłość, akceptację. Widzisz mnie, widzisz mnie, widzisz mnie? Kochasz mnie? Dlaczego mnie nie kochasz? Przecież tak bardzo się staram, nie widzisz? Dlaczego nawet kiedy wpasowuję się we wszystkie twoje wymagania i pragnienia, nadal nie jestem wystarczająco dobry?
Żałosne — to, jak szybko odrzucał każdą myśl, ideę, pragnienie tylko po to, by na moment stać się wystarczającym. Jak kulił się mocniej i mocniej, aż została z niego jedynie skorupa wypełniona oczekiwaniami innych, wykręcająca się na wszystkie strony, byle usłyszeć: jesteśmy z ciebie dumni. Nigdy tego nie usłyszał — nie, kiedy ze spokojem przejął pozycję dziedzica po ucieczce Syriusza, chociaż chciał krzyczeć, aż zedrze gardło; nie, kiedy z dumą zaprezentował odznakę prefekta, chociaż jedyne, o czym marzył, to chwili odpoczynku; nie, kiedy wyciągnął lewe przedramię i pozwolił, aby czarna magia wsiąknęła w jego skórę, na daremne próbując powstrzymać płynące z bólu łzy; nie, kiedy jego ręce splamił szkarłat w imię ideologii, w którą nie potrafił już wierzyć, w imię ludzi, z których ideałami się nie zgadzał.
W oczach rodziców świat zawsze był czarno-biały — i w amoku emocji, z drżącym, poranionym Stworkiem w ramionach, Regulus zrozumiał, że nigdy nie stanie się dla nich wystarczająco dobry.
Wyrwanie się spod wpływu rodziców, zrzucenie z barków okowów bycia Śmierciożercą, dziedzicem, Blackiem, było najprostszym i najtrudniejszym momentem jego życia — ale po raz pierwszy Regulus wiedział, co musiał zrobić, co chciał zrobić: dla siebie, dla Stworka, dla tej cholernej wojny. Zwrócił się do jedynej osoby, której bezgranicznie ufał, której oddałby swoje życie bez sekundy wahania; jedynej osoby, która widziała go, zawsze, w pełni, przy której nie musiał krzyczeć: dostrzeż mnie, dostrzeż mnie, dostrzeż mnie.
Nawet wtedy, kiedy stali po dwóch stronach barykady, kiedy jeden pozostał wierny Mrocznemu Znakowi, a drugi go odrzucił, Evan wciąż złapał jego dłoń. Nawet kiedy Regulus wspomniał o sekrecie, horkruksach i chcę go zniszczyć, Evan wciąż powiadział: możesz na mnie liczyć. Czasem Regulus żałował, że go w to wszystko wciągnął; czasem żałował, że zimne, martwe dłonie inferiusów nie zabrały go ze sobą na dno. Evan go wyciągnął — wyrwał z zachłannych rąk inferiusów, odpierał atak tak długo, aż Regulus pozbierał się na tyle, by powiedzieć, “Stworek, zabierz nas stąd.” Evanowi zależało w sposób, w jaki nikomu innemu nie zależało, nie otwarcie. Regulus powinien był starać się bardziej — nalegać: zostań ze mną, nie wracaj tam, jak tam wrócisz, to w końcu zginiesz, ale nie nalegał. Ich drogi rozeszły się — i chociaż Regulus wiedział, że w końcu stanął po właściwej stronie, nigdy nie czuł się z tym w pełni dobrze, tak, jakby jego emocje nie były w stanie nadążyć za umysłem.
I oto jest — trzy lata po zmianie stron, rok po zakończeniu wojny iśmierci— rok po zakończeniu wojny, mądrzejszy, bardziej odpowiedzialny, doroślejszy, a jednak wciąż czuje się jak ten sam dzieciak goniący za aprobatą innych. Jest rozbitym naczyniem, z którego wylała się wszelka zawartość — zbitkiem ostrych, szklanych kawałków udających człowieka, marną imitacją ludzkości i prawdziwości. Zgubił się już wieki temu i wciąż nie potrafi się odnaleźć — z każdym krokiem zgłębiając się bardziej w labirynt gdybyś, chciałbyś, powinieneś. Wciąż goni za perfekcją — ale tym razem wie, że nigdy jej nie osiągnie tak długo, jak długo Mroczny Znak widnieje na jego ramieniu. Powinien był zginąć w tej jaskini; powinien był zakończyć to, kiedy tylko pozbył się horkruksa raz na zawsze.
Ale nie zakończył. Jest, trwa, roztrzaskany i pusty. Porusza się powoli, wbrew życzeniom matki, w sprzeczności z jej ideałami. Ignoruje kłucie w sercu, gdy spojrzenia zatrzymują się w miejscu, gdzie pod materiałam koszuli kryje się Mroczny Znak, wyblakły i poszarpany, i rozpoznawalny. Próbuje odnaleźć swoje miejsce w świecie pełnym szarości, błąka się, przechadza wiecznie tymi samymi ulicami, zbyt zmęczony, by wyjść poza schemat. Trwa, wciąż i nieprzerwanie, a Evan nie żyje, i Regulus nie wie już, jak bez niego istnieć.
W ich świecie, w ich domu, nie było miejsca na nic prócz perfekcyjności — i Regulus robił wszystko, co tylko mógł, by spełnić ich wymagania. Godziny siedzenia nad książkami i studiowana tematów, które jego rówieśnicy poznaliby dopiero w Hogwarcie — bo przecież Black powinien panować nad magią nawet w wieku dziecięcym, na długo przed otrzymaniem pierwszej różdżki; dnie spędzone przy fortepianie, grając i grając, i grając, ignorując ostry ból w palcach, nawet kiedy wydawało mu się, że zaraz je połamie — bo muzyka klasyczna od zawsze była sztuką należącą do wyższych sfer i stanowiła kolejny dowód ich wyższości; tygodnie, miesiące, lata podążania za przykładem rodziców, powtarzania ich idei, opinii, szyderstw, obracania się w zaaprobowanym przez nich towarzystwie, pokazywania wiecznie nienagannych manier — czy teraz już mnie kochacie? Czy w końcu jesteście ze mnie dumni?
Czarno-białe szkło, przez które Regulus oglądał świat, rozbiło się w dniu, w którym Syriusza przydzielono do Gryffindoru. Dom zadrżał w posadach i w jednej chwili zmieniło się wszystko — a jednocześnie nie zmieniło się nic. Rodzice nadal kręcili nosami na każdą oznakę przeciętności, ale teraz Syriusz również należał do tłumu, na który patrzyli z góry; wciąż uważali się za lepszych od wszystkich, ale teraz Syriusz był błotem na podeszwach ich perfekcyjnie wypolerowanych butów. Syriusz, który przez lata był Regulusa całym światem — jego ulubioną osobą, jego wzorem, jego najwspanialszym bratem. Syriusz, który czasem zdawał się czerpać przyjemność z tego, że był wszystkim, czego rodzice nienawidzili.
I Regulus zaczął pracować jeszcze ciężej, na marne próbując wypełnić role Syriusza i swoją jednocześnie. Kiedy na głowę wsadzono mu Tiarę Przydziału, jedyne, o czym Regulus myślał to: Błagam, Slytherin, muszę trafić do Slytherinu. Kiedy siedział na lekcjach, notował każde słowo nauczycieli, zadawał pytania, i na koniec leciał do biblioteki, by wypełnić wszelkie luki, jakie mógł tylko znaleźć w podawanych im informacjach. Utrzymywał perfekcyjne wyniki i zawsze pojawiał się na zajęciach, na Eliksirach popisywał się wiedzą i naturalnym instynktem, który rodzice pielęgnowali w nim od dziecka. Kiedy został zaproszony do Klubu Ślimaka, ojciec skinął głową w geście niemalże wyrażającym dumę, i powiedział, “Stary Slughorn ma wielu wysoko położonych pupili, z którymi warto nawiązać znajomości.” Ale nawet w swoim starannym dążeniu do perfekcji i utrzymywaniu nienagannych wyników, Regulus wciąż nie był wystarczająco dobry; wciąż popełniał błędy osoba jego urodzenia nie powinna była popełniać. Jak Quidditch. Rodzice — zwłaszcza matka — nie byli zadowoleni, kiedy oznajmił im, że dostał się do drużyny. Nigdy nie powiedzieli tego na głos — kupili mu najwyższej klasy miotłę, bo Blackowie zasługiwali na najlepsze, i patrzyli, dezaprobata wyraźna w każdym spojrzeniu. Czy po raz pierwszy ujrzeli w nim dzikość, która tak bardzo wadziła im w Syriuszu? Czy po raz pierwszy przestał być jedynie marionetką, a stał się człowiekiem z własnymi myślami i pragnieniami?
To bolało. Brak akceptacji, entuzjazmu, dumy bolał, ale Regulus nie potrafił przestać. James Potter był gwiazdą drużyny Gryffindoru — a przecież Syriusz uważał Jamesa Pottera za najfajniejszą osobę na świecie, czyż nie? Regulus mógł być jak James; Regulus mógł być lepszy niż James, pokazać Syriuszowi, co tracił.
Całe jego życie składało się z wiecznego błagania, czyż nie? Błaganie — o uwagę, miłość, akceptację. Widzisz mnie, widzisz mnie, widzisz mnie? Kochasz mnie? Dlaczego mnie nie kochasz? Przecież tak bardzo się staram, nie widzisz? Dlaczego nawet kiedy wpasowuję się we wszystkie twoje wymagania i pragnienia, nadal nie jestem wystarczająco dobry?
Żałosne — to, jak szybko odrzucał każdą myśl, ideę, pragnienie tylko po to, by na moment stać się wystarczającym. Jak kulił się mocniej i mocniej, aż została z niego jedynie skorupa wypełniona oczekiwaniami innych, wykręcająca się na wszystkie strony, byle usłyszeć: jesteśmy z ciebie dumni. Nigdy tego nie usłyszał — nie, kiedy ze spokojem przejął pozycję dziedzica po ucieczce Syriusza, chociaż chciał krzyczeć, aż zedrze gardło; nie, kiedy z dumą zaprezentował odznakę prefekta, chociaż jedyne, o czym marzył, to chwili odpoczynku; nie, kiedy wyciągnął lewe przedramię i pozwolił, aby czarna magia wsiąknęła w jego skórę, na daremne próbując powstrzymać płynące z bólu łzy; nie, kiedy jego ręce splamił szkarłat w imię ideologii, w którą nie potrafił już wierzyć, w imię ludzi, z których ideałami się nie zgadzał.
W oczach rodziców świat zawsze był czarno-biały — i w amoku emocji, z drżącym, poranionym Stworkiem w ramionach, Regulus zrozumiał, że nigdy nie stanie się dla nich wystarczająco dobry.
Wyrwanie się spod wpływu rodziców, zrzucenie z barków okowów bycia Śmierciożercą, dziedzicem, Blackiem, było najprostszym i najtrudniejszym momentem jego życia — ale po raz pierwszy Regulus wiedział, co musiał zrobić, co chciał zrobić: dla siebie, dla Stworka, dla tej cholernej wojny. Zwrócił się do jedynej osoby, której bezgranicznie ufał, której oddałby swoje życie bez sekundy wahania; jedynej osoby, która widziała go, zawsze, w pełni, przy której nie musiał krzyczeć: dostrzeż mnie, dostrzeż mnie, dostrzeż mnie.
Nawet wtedy, kiedy stali po dwóch stronach barykady, kiedy jeden pozostał wierny Mrocznemu Znakowi, a drugi go odrzucił, Evan wciąż złapał jego dłoń. Nawet kiedy Regulus wspomniał o sekrecie, horkruksach i chcę go zniszczyć, Evan wciąż powiadział: możesz na mnie liczyć. Czasem Regulus żałował, że go w to wszystko wciągnął; czasem żałował, że zimne, martwe dłonie inferiusów nie zabrały go ze sobą na dno. Evan go wyciągnął — wyrwał z zachłannych rąk inferiusów, odpierał atak tak długo, aż Regulus pozbierał się na tyle, by powiedzieć, “Stworek, zabierz nas stąd.” Evanowi zależało w sposób, w jaki nikomu innemu nie zależało, nie otwarcie. Regulus powinien był starać się bardziej — nalegać: zostań ze mną, nie wracaj tam, jak tam wrócisz, to w końcu zginiesz, ale nie nalegał. Ich drogi rozeszły się — i chociaż Regulus wiedział, że w końcu stanął po właściwej stronie, nigdy nie czuł się z tym w pełni dobrze, tak, jakby jego emocje nie były w stanie nadążyć za umysłem.
I oto jest — trzy lata po zmianie stron, rok po zakończeniu wojny i
Ale nie zakończył. Jest, trwa, roztrzaskany i pusty. Porusza się powoli, wbrew życzeniom matki, w sprzeczności z jej ideałami. Ignoruje kłucie w sercu, gdy spojrzenia zatrzymują się w miejscu, gdzie pod materiałam koszuli kryje się Mroczny Znak, wyblakły i poszarpany, i rozpoznawalny. Próbuje odnaleźć swoje miejsce w świecie pełnym szarości, błąka się, przechadza wiecznie tymi samymi ulicami, zbyt zmęczony, by wyjść poza schemat. Trwa, wciąż i nieprzerwanie, a Evan nie żyje, i Regulus nie wie już, jak bez niego istnieć.
And worst of all, for me to live, I gotta kill the part of me that saw That I needed you more
Dzień dobry. Na wizerunku Timothée Chalamet, cytaty z jednego z moich ulubionych utworów "What Could Have Been" Stinga. Za tę litanię powyżej serdecznie przepraszam, ale lata obsesji na punkcie Regulusa Blacka w końcu wyszły na światło dzienne i nie dają mi żyć. Ten chłopak żył w mojej głowie rent free od ponad dekady, musicie mi wybaczyć. ;) Jako że Regulus znajdował się po obu stronach barykady, przyjmiemy wszystkie znajomości dawne i obecne. Mam powiązanie do oddania o podłożu romantyczno-erotycznym, ale z założeniem, że Evan to wciąż miłość życia Regulusa — jeśli kogoś interesują takie klimaty, zapraszam do kontaktu. Mail: boromir.is.my.boyfriend@gmail.com
Syriusz wpadł do swojej sypialni niczym piorun przeszywający niebo podczas burzliwej nocy; jego ramiona trzęsły się od tłumionej przez całą rozmowę z matką wściekłości. Sprawdzanie, czy najmłodszy z Blacków przewidywalnie podreptał tuż za nim na górę było zbędne.
OdpowiedzUsuń“Nie próbuj” syknął złośliwej niż zakładał.
Nie miał ani energii, ani też czasu na przepychanki z bratem. Doskonale wiedział, że ten będzie chciał go zatrzymać za wszelką cenę, jednak nie zamierzał dać się złamać na duże, zapłakane oczy i błagania Regulusa, wyćwiczone jak mantra. W pośpiechu spakował wszystko, co najpotrzebniejsze, po czym minął drugiego czarodzieja w drzwiach od swojej sypialni na poddaszu. Wyczuł, że brat chciał mimo wszystko spróbować, więc stasakował go lodowatym spojrzeniem nim ten zdążył otworzyć usta.
“Możesz sobie darować, naprawdę. Nic co teraz powiesz nie zmieni mojego zdania, Regulusie.”
Długowłosy zbiegł po schodach i bez zastanowienia mknął długim korytarzem prosto na zewnątrz. Ulice spowite grubą warstwą śniegu nie zachęcały do wędrówki. Jednak nie było już odwrotu. Z wysoko uniesioną głową zaczął brnąć przez zimną pierzynę, która przykryła świat.
Ten gorszy brat
[No hej, oczywiście, że wybaczone! Taka piękna karta to aż przyjemnie patrzeć. :D
OdpowiedzUsuńZdecydowanie wspólne picie, melancholia i jedno wielkie, że to ten etap, że już alkohol nie pomaga mi pasuje, więc możemy pokombinować w ten sposób!
Jak coś to możemy obgadać szczegóły mailowo!]
Cecilia Moody
Piękny w swoim pokruszeniu. Taki cudownie tragiczny. Taki nieodwołalnie n a s z. Chciałabym powiedzieć, że go poskładam, ale obie wiemy, że byłoby to puste kłamstwo. Evan tylko pozbiera te kawałki i upchnie w kieszeń, żeby już zawsze mieć je blisko.
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej pokaleczy sobie dla niego ręce...
Z miłością,
niewdzięcznik EVAN ROSIER i ja, niezmiennie zakochana w Twoich kartach
[Cześć! Przyznam szczerze, że też się nie spodziewałam, ale jakoś tak samo wyszło. No i przydało mi sie to powiązanie, by Morgana zaangażować trochę w to, co się działo w Anglii. Cieszę się, że pomysł się podoba. :)
OdpowiedzUsuńTwój Regulus mnie zauroczył, zwłaszcza te wszystkie emocje, które wylewają się z karty, coś pięknego - pochłonęłam treść z przyjemnością! Rodzina, perfekcjonizm i sposób wychowania u naszych panów są praktycznie identyczne, z tą różnicą, że Morgan był raczej tym idealnym pupilkiem rodziców i nie musiał walczyć o ich uznanie jak Regulus. Niemniej ja tu widzę piękny potencjał do relacji!
Myślę, że z Regulusem mogli znać się już wcześniej, bo Morgan był dwa razy na wymianie w Hogwarcie. O ile przez różnicę wieku raczej mogli się nie spotkać jako dzieciaki, tak już później, gdy Morgan miał 17 lat już jak najbardziej. Mogli kojarzyć się już wtedy, później dogadywać całkiem nieźle za czasów Voldzia. A co do nienawiści za zmianę stron to myślę, że na początku owszem Morgan miałby go za zdrajcę, ale obecnie jest raczej na etapie rozczarowania Voldziem, uważaniem go za słabego i pewnie nawet uznałby, że Regulus mądrze zrobił, że zdradził. A różnice w poglądach to tam, zawsze można młodego trochę ponawracać. xD
Dlatego zapraszamy do Stanów, myślę że może być ciekawie! I jakby co to możemy sobie szczegóły dogadać mailowo.
Raz jeszcze dzięki wielkie za miłe słowa i również życzę dużo weny i wątków!]
Morgan Yaxley
[ Wspaniały wyszedł Ci Regulus, ta dekada myślenia nie poszła na marne, o ile to jakieś pocieszenie; pogubiony, zagubiony, trochę jak porzucone szczenię o wielkich oczkach, które jest wierne i chce być wierne, bo to jest iście psią potrzebą, ale do swych panów szczęścia nie ma. A szkoda, bo zasługuje przede wszystkim na kogoś, kto nie potraktuje go jak kundla, a równego sobie towarzysza.
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło czytać tak miłe słowa, bo sam przyznaję – namęczyłem się i nad kodem, i nad tekstem, kilka razy plując sobie w brodę, że mogłem to wszystko ograniczyć do jednej zakładki. Jeżeli jednak zostało tak docenione, to mogę stwierdzić, że opłacało się w stu procentach. Postów fabularnych, choć obiecywać nie pragnę, bo obietnice są rzeczywiście wiążące, można się spodziewać w krótszej lub dalszej przyszłości; lubię je pisać, więc i tu pewnie nie omieszkam się jakiegoś wrzucić.
Przyznaję, że i ja w tej konkretnej chwili, tu i teraz, żadnych pomysłów nie mam na to, jak naszych panów we wspólnym wątku połączyć. Ale! – nie znaczy to przecież, że taki pomysł w jakimś nieokreślonym czasie się nie pojawi. I mój discord, i mój mail są cały czas otwarte, bądźmy więc w kontakcie :)
A kartka wysłana do profesor McGonagall – rozumiem ciebie Regulusie, rozumiem. ]
A.A.W.
[Witamy was z Regulusem! Tak, serialowy Wywiad to moja ostatnia obsesja i jestem zakochana w Assadzie niemniej niż w tym skurczybyku Armandzie, a Prem w przeciwieństwie do niego miał wypaść na czystego w swoich metodach. Mnie natomiast zawsze fascynuje, że Regulus to postać, która tak mało została opisana w książkach, natomiast dzięki headconom zyskała tak dużo w oczach fanów. Jestem ciekawa w którym kierunku pokierujesz młodszego Blacka!
OdpowiedzUsuńBardzo chętnie porwiemy Regulusa na wątek i jak najbardziej możemy w tym celu wykorzystać wspólne zainteresowania. Prem jako magibotanik nie najgorzej radzi sobie także w wykorzystywaniem swojej wiedzy w praktyce. Myślę, że początkowo ich znajomość mogłaby się rozwijać listownie, może Regulus nie podpisywałby się wprost swoim nazwiskiem obawiając się bycia ocenionym w taki czy inny sposób, a dopiero potem wyszłoby to. Czy przy okazji jakiegoś spotkania, czy bardziej komplikując sprawę, natknęliby się na siebie i Prem nie byłby świadomy, że Regulus to jego korespondencyjny padawan?
Również życzę ci przyjemnej zabawy na blogu!]
Prem Haldar
[Henlo! Wybadam grunt u Prema (kinda spoiler, upsie) i przyjdę na maila jutro lub pojutrze z pomysłami, co ty na to? Dzisiaj ogarniam rzeczy na forko i nie mogę się skupić na dwóch rzeczach na raz, a potrzebuję sobie w głowie zbudować dla nich scenariusz.
OdpowiedzUsuńNie będę cię oszukiwać, bo od zawsze jestem obsessed na punkcie Lestata (nie bez powodu mam książki Rice o nim na regale książkowym, donut judge me), a uwielbiam serialowego, doskonały, i dobór tego wiza zbyt kusił, a moje zamiłowanie do tej zblazowanej postaci literackiej zamyka się w tym inside joke'u z gwiazdą rocka!]
della Robbia
[Hej! Jaką ten Reg ma długą kartą :O A jaką łądną i dopracowaną :O Czapki z głów.
OdpowiedzUsuńPewnie się znali, choć teraz pewnie Rookwood miałby Rega w przysłowiowej dupie, bo o ile rozumie, że czasy ciężkie i trzeba było wybierać, to pewnie trochę by a niego splunął za takie bezpośrednie bratanie się z Zakonem. Bo wiadomo, szpiegować, jak Rookwood, to już inna sprawa ;D]
Rookwood
O tej porze roku w okolicy wcześnie zapadał zmrok. Ludzie niechętnie opuszczali domy. Nic zresztą dziwnego; chłodne powietrze szczypały w policzki, a porywisty wiatr targał włosy i łomotał drewnianymi okiennicami. Tylko nieliczne osoby przemykały po ciemku, ich długie kroki jasno wskazywały na pośpiech. Wracali z drugiej zmiany w pracy lub wyprowadzali psy, dziwnie niespokojne tej nocy.
OdpowiedzUsuńNiepokój ten towarzyszył też Remusowi. Obudził się skoro świt, zerwał z łóżka, znowu dręczony tym samym koszmarem. Scenariusz zwykle ulegał nieistotnym zmianom, bo upiorny sen za każdym razem kończył się równie tragicznie i Lupin, choć bardzo tego chciał, nie umiał o nim zapomnieć. Tak samo, jak nie umiał zapomnieć o starszym bracie Regulusa.
Zbliżała się kolejna pełnia i wilkołak czuł to całym sobą. Ból nogi bardziej dawał się we znaki, zapachy stawały się drażniąco intensywne, był ciągle głodny, jakby jego ciało próbowało alarmować o zagrożeniu i magazynować siły na przemianę. Zazwyczaj Remus znikał wtedy na kilka dni, unikał kontaktu i izolował się, w obawie o to, że może niechcący wyrządzić komuś krzywdę oraz po to, by dojść do siebie.
Nim stał się królikiem doświadczalnym Regulusa, długo wahał się, czy to na pewno dobry pomysł. Mimo licznych magicznych zabezpieczeń i powziętych środków ostrożności, wciąż targała nim niepewność. Nie wybaczyłby sobie, gdyby z jego winy coś stało się Regulusowi. Nikogo, nawet najgorszego wroga nie chciałby skazać na piętno likantropii. Samo w sobie stanowiło wyjątkowo dokuczliwą przypadłość, a ostatnio na skutek wojny wilkołakom przyklejono łatkę sojuszników Czarnego Pana, co dodatkowo komplikowało ich sytuację w świecie czarodziejów.
Rzecz jasna ryzyko eksperymentu było obopólne. Żaden z nich nie mógł dać gwarancji, że igranie z losem i magią skończy się dobrze. Dotychczas podjęte próby stworzenia eliksiru, który mógłby pomóc w radzeniu sobie z objawami wilkołactwa, nie odniosły spektakularnego sukcesu. Samo odkrycie odpowiednich ingrediencji było dużym osiągnięciem, ale sposób ich przyrządzenia i dobranie proporcji tak, by zadziałały w określony sposób, bez wątpienia było można okrzyknąć sztuką.
Jeśli komukolwiek ta sztuka miała się jednak udać, był to właśnie Regulus. Lupin niejednokrotnie słyszał od byłych mentorów, że młody Black ma smykałkę do eliksirów i zapowiada się na znawcę w tej dziedzinie. I pewnego dnia, ni stąd, ni zowąd, do głowy Remusa wpadł pomysł, na pozór szalony, by wspólnie dokonali niemożliwego.
Jak przed każdą pełnią, tym razem również Lupin wybrał się do chaty, w której wspólnie dokonywali eksperymentów. Na budynek była nałożona iluzja, która sprawiała, że wydawał się on odstraszający dla mugoli. Drewniana rudera wyglądała na starą i opuszczoną. Nad drzwiami wisiała zardzewiała tabliczka ostrzegająca przed możliwością zawalenia. Jej położenie na skraju lasu sprawiało, że nie dało się do niej dostać w łatwy sposób. Stanowiła doskonałą przykrywkę do przeprowadzania testów działania eliksiru.
Remus zapukał w zmurszałe drzwi swoją laską. Otworzył je przy pomocy machnięcia różdżki, nim Regulus zdążył choćby wstać i zareagować. Wyczuwał jego obecność, potrafił rozpoznać jego zapach i dźwięk kroków, zwłaszcza kiedy nieuchronnie zbliżała się przemiana w wilkołaka, co tylko wyostrzało jego zmysły. Zamknął za sobą z łoskotem i pokuśtykał w stronę pomieszczenia, które zostało przerobione na kształt laboratorium. Ciepłe światło świec oraz blask rozpalonego kominka umożliwiały czytanie ksiąg rozłożonych na szerokim stole. Remus zauważył bulgoczący nad ogniem kociołek z cuchnącym roztworem.
— Cześć — przywitał się z nim cicho, jakby nie chciał mu przeszkodzić w lekturze. Podszedł bliżej i oparł się o blat, pochylając nad jedną z ksiąg. Pobieżnie rzucił okiem na rozdział poświęcony tojadowi. — Jak ci idzie…? — zapytał. Z jednej strony nie chciał robić sobie płonnej nadziei, z drugiej zaś liczył na jakiś przełom.
Moony