CARADOC DEARBORN
(...) Edgar Bones… brat Amelii Bones, jego też dorwali z całą rodziną, to był wielki czarodziej… Sturgis Podmore, a niech to diabli, wygląda tak młodo… Caradoc Dearborn, zaginął sześć miesięcy później, nigdy nie odnaleźliśmy ciała…
Dumny Ślizgon.
Duma była jego największym napędem, niezawodnym motywatorem, znakiem rozpoznawczym. Doc trzymał plecy prosto, a głowę wysoko. Był ulubieńcem nauczycieli, najlepiej ułożonym z trzech braci, najbardziej obiecującym złotym chłopcem ze wszystkich złotych chłopców swojego pokolenia.
Najlepszy syn, najlepszy uczeń, najlepszy auror. Wszystko, co najlepsze i świetlana przyszłość na trzydzieste urodziny.
A potem zniknął, jak w długim i niebezpiecznym rejsie do nowej ziemi znika ten, którego ciało pod osłoną nocy wyrzucają za burtę. I wie, że sześć miesięcy piekła zmienia człowieka.
Nie ma już Doca. Nie ma już dumy. Jest walka o wypędzone torturą z głowy wspomnienia i o przyszłość, której miało nie być. Walka o to, by nie powiedzieć każdemu, kogo spotyka: skurwysyny, nie szukaliście mnie.
Nie szukali go, a on nie spocząłby, dopóki by ich nie znalazł.
Duma była jego największym napędem, niezawodnym motywatorem, znakiem rozpoznawczym. Doc trzymał plecy prosto, a głowę wysoko. Był ulubieńcem nauczycieli, najlepiej ułożonym z trzech braci, najbardziej obiecującym złotym chłopcem ze wszystkich złotych chłopców swojego pokolenia.
Najlepszy syn, najlepszy uczeń, najlepszy auror. Wszystko, co najlepsze i świetlana przyszłość na trzydzieste urodziny.
A potem zniknął, jak w długim i niebezpiecznym rejsie do nowej ziemi znika ten, którego ciało pod osłoną nocy wyrzucają za burtę. I wie, że sześć miesięcy piekła zmienia człowieka.
Nie ma już Doca. Nie ma już dumy. Jest walka o wypędzone torturą z głowy wspomnienia i o przyszłość, której miało nie być. Walka o to, by nie powiedzieć każdemu, kogo spotyka: skurwysyny, nie szukaliście mnie.
Nie szukali go, a on nie spocząłby, dopóki by ich nie znalazł.
[Kolejna cudownie wykreowana, tajemnicza postać! I od razu pochwalę wizerunek: tak pasuje do tekstu w KP, że niemal ożywa. No i, jestem ciekawa, co tam z Dearbornem ukrywacie. :>
OdpowiedzUsuńOde mnie życzę duuużo weny i samych wciągających wąciszy. ♥]
Cecilia Moody i jej autorka
[ Brzydko podglądałem, więc przybiegam czym prędzej, gdy już opublikowane.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze – wielbię Dust Bowl Dance, to jeden z moich ulubionych utworów i za historię, którą opowiada, i za linię melodyczną. Tak często towarzyszy mi przy pisaniu, że gdy tylko zauważyłem tytuł posta, od razu wpadło w oko.
Po drugie – długowłosy Garrett Hedlund ze swoim smutnym, błękitnym spojrzeniem powoduje, że serduszko bije mi szybciej. Wspaniały wizerunek.
Po trzecie – łatwo się rozpisywać i lać wodę, trudniej zawrzeć to, co najważniejsze w krótkiej, ograniczonej formie. A z tego tak króciutkiego tekstu wylewa się tyle żalu, że aż dech zapiera. Wspaniała kreacja i wspaniała literacka perełka; chapeau bas.
Życzę samych wspaniałych wątków i może jakiejś notki fabularnej~ Gdyby były kiedyś chęci do napisania czegoś z Adamem, członka Zakonu, który na pewno Doca by nie szukał, zapraszam do siebie. ]
A.A.W.
[Wpadam też powitać Twoją drugą postać, bo jest równie świetna. Bardzo podoba mi się treść KP - krótko, pięknie, z emocjami i klimatem.
OdpowiedzUsuńRównież życzę dużo weny i wątków, no i w razie czego zapraszam do siebie!]
Morgan Yaxley
[ Jeżeli trzeba pisać, to napiszemy. W końcu chcemy mieć czyste sumienie.
OdpowiedzUsuńChoć Doca i Adama dzieli ocean i ten nam niestraszny; jeżeli Panowie mieli okazję znać się już wcześniej – a jak wiemy, mieli – to czy wiadomość o nagłym zmartwychwstaniu starego druha pewnie skusiłaby Adama na szybki skok przez morze, żeby chociaż wypalić papierosa; jeżeli nie z Dearbornem, to chociaż przy Dearbornie; Adam, mimo wszystko, to bardzo sentymentalny gość i lubi grać w karty ze swoimi starymi, dumnymi znajomymi – każdemu czasami doskwiera samotność, zwłaszcza, gdy jest się nieboszczykiem. Oczywiście, jeżeli znajomy przysięgnie, że nic przed jeszcze żoną nie palnie.
Ewentualnie zapraszamy Doca do własnej chatynki, również na kolejkę i na grę w karty, gdyby szukał tych, którzy go nie szukali. Naprawianie płotów starszym paniom i pilnowanie bydła to również niezwykle terapeutyczne zajęcie.
Poślij mailową lub discordową sówkę, jeżeli coś w tym kierunku was interesuje <3 ]
A.A.W.
Jaśmin, bergamotka i czarna porzeczka – zapach ten otulał korytarz, wsiąkał w szpitalne sale, tańczył przy łóżkach, oknach, głaskał twarze i nosy. Czule panoszył się wokół, kołysał, wyzwalał uśmiech, delikatnie niosąc ulgę.
OdpowiedzUsuńGdy patrzyło się w stronę Josefine McKinnon, widziało się związane w niechlujnego koka włosy i ołówek, który w nie wtykała. Jej twarz była nieco blada, naznaczona kilkoma piegami, a usta układały się w łagodny grymas, który zawsze był nieco zbyt łaskawy.
Wobec tego, co widziała i z czym się mierzyła, rzadko opuszczając szpital, zupełnie jakby bała się żyć poza tymi sterylnymi, bezpiecznymi murami, zachowywała zdrowy dystans, który był jej potrzebny – uwielbiała swoich pacjentów, swoją pracę, nierzadko będąc obok trochę za długo, ale przyzwyczaiła się już do tego, że ktoś umierał; że śmierć była blisko, szeptała do niej i... zwyciężała.
Nigdy otwarcie nie zaangażowała się w akcje jako członkini Zakonu. Nie chciała ryzykować, a poza tym Marlena od zawsze była tą odważniejszą siostrą. To ona gnała przed siebie, próbowała, wyciągała dłonie, by doświadczać i czerpać z życia, co doprowadziło do tego, że zginęła. Może gdyby była bardziej ostrożna, bardziej…
Josie wiedziała, że to nie wina zmarłej siostry. Mimo to łatwiej było obwiniać kogoś, kto nie żył, niż dostrzec winę w sobie, a może właśnie to czuła, gdy zostawała sama? Może to przez wyrzuty sumienia nie mogła spać, a jak jej się to udawało, to nie śniła – była tylko pustka. Nicość.
Każde spotkanie z Caradocem Dearbornem przypominało nieco poruszanie się po polu minowym. Josie miała tak wiele pytań, tyle pielęgnowanego w sobie żalu, wciąż nieprzepracowanej żałoby – co jednak usłyszałaby od Dearborna? Gdy mu się przyglądała, czuła, że nie tylko ona coś straciła, ale wcale nie znajdowała w tym pocieszenia. Wojna się skończyła, a ona i Doc tkwili w jakimś dziwacznym zawieszeniu, przynajmniej tak się jej wydawało.
— Przygotuję nowy eliksir — odpowiedziała miękko, przyjmując jego pretensjonalny i poirytowany ton wkurwionego pacjenta. Nie wzięła tego do siebie, zbyt wiele razy mierząc się z nastrojami chorych, którzy w ten sposób radzili sobie z nową rzeczywistością.
Josie nie wiedziała jednak, czy kolejny eliksir pomoże. Może ból, który odczuwał Doc, bardziej dział się w jego głowie? A może to była jakaś popieprzona mieszanka? Nie miała jednak zamiaru odpuszczać, poddawać się i powiedzieć Dearbornowi, że nie mogła nic dla niego zrobić. Może traktowała to jak szansę, by jakoś zagłuszyć wyrzuty sumienia? A może po prostu chciała pomóc załamanemu mężczyźnie, który siedział naprzeciwko?
— Jeśli istnieje coś lepszego, na pewno to znajdziemy. — Uśmiechnęła się łagodnie, ciepło, dając mu jakieś pokręcone zapewnienie, że w końcu się uda i niemo obiecując, że się nie wycofa. — A teraz cię zbadam. Wiem, wiem, pewnie masz już dość badań, uzdrowicieli i szpitala, ale nie wypuszczę cię stąd, więc możemy tutaj siedzieć i się w siebie wpatrywać albo… nie, nie ma żadnego „albo”.
Zmarszczyła zabawnie swój nos, a potem wstała. Była ubrana w żółto-zieloną szatą z naszytymi na piersi emblematami przedstawiającymi skrzyżowaną kość z różdżką. Josie wciąż pamiętała, jak bardzo się stresowała, gdy zaczynała pracę w Szpitalu Świętego Munga. Teraz zadomowiła się w tych murach, zostawiła tutaj swój zapach i znana była wśród pacjentów, szczególnie tych, którym udało jej się pomóc, a z niektórymi wciąż wymieniała się korespondencją. Lubiła słodkie, szczęśliwe zakończenia.
— Sprawdzę, jak reagują twoje źrenice na światło — odezwała się. Strumień światła wpadający do oka powinien spowodować kurczenie się źrenicy, a następnie źrenica się rozszerzała. Josie sięgnęła po różdżkę, wypowiedziała zaklęcie i pochyliła się, by móc dobrze wiedzieć moment reakcji. — Czy od czasu, kiedy ostatnio się widzieliśmy, ból stał się groszy? A może nic się nie zmieniło? — spytała mrukliwie pod nosem, dokładnie obserwując jego oczy. — Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć? Jestem uzdrowicielką i chciałabym, żebyś był ze mną szczery, więc oceń swój ból od 1 do 10, żebym wiedziała, jak źle jest.
UsuńOdsunęła różdżkę, a potem oparła tyłek o biurko, które stało za nią. Nie umiała wychwycić kłamstwa, bo nigdy nie była dobrą kłamczuchą. Nie mogła więc stwierdzić, czy Caradoc wciskał jej kit, ale chciała wierzyć, że jest zdolny do tego, by powiedzieć prawdę. Przynajmniej w tym zamkniętym gabinecie.
— Eliksir będzie gotowy nie szybciej niż jutro — dodała, nie chcąc, by Doc musiał dłużej czekać. Jeśli twierdził, że wywar, który dostał, nie działał, powinna zwiększyć dawkę odpowiednich składników. — Możemy też spróbować z eliksirem uspokajającym, który nie jest może jakiś imponujący, ale szybko się go przygotowuje. Poza tym świetnie radzi sobie z uspokajaniem pacjenta po przeżytej traumie, szoku lub urazie. Jeśli masz chwilkę, możesz poczekać na mnie w herbaciarni na piątym piętrze. Ja w tym czasie przygotuję wywar, a potem zjemy ciasto czekoladowe.
Uśmiechnęła się do niego, nie do końca wiedząc, co chciała zrobić. Zająć czymś Dearborna i w tym czasie zobaczyć, jak sobie radził? Jak wsypywał cukier do herbaty albo nie? Jakie miał reakcje? A może po prostu znajdywała w tym sposób, by ofiarować mężczyźnie coś innego niż ściany ciasnego gabinetu i szpitalne mury – bez badań, bez pytań, po prostu zwykła filiżanka gorącej owocowej herbaty.
Josie McKinnon
Josie chciałaby pomóc każdemu i to bez wyjątku; każdemu, kto tego potrzebował, kto żył z bólem i traumą i ograniczał swoje życie do tego, by przetrwać. Nie była jednak cudotwórczynią i choć wiedziała o własnych ograniczeniach, naiwnie wierzyła w to, że może coś zdziałać; że może więcej i inaczej – że jest wyjątkowa, choć przecież to było kłamstwo, a ona powinna umrzeć z siostrą i rodzicami.
OdpowiedzUsuńWychwyciła jego westchnięcie, którego wcale nie próbował ukryć – Caradoc Dearborn był zniecierpliwiony i pewnie najchętniej rzuciłby w jej stronę kilka epitetów. Być może sądził nawet, że była bezużyteczna. Josie jednak nie umiała się tym prawdziwie przejąć. Niezależnie od tego, czy jej podejrzenia były słuszne, czy też nie, wkładała całą swoją energię w to, by mu pomóc.
— Trzydzieści — powtórzyła za nim i pokiwała głową. Nie sądziła, że będzie aż tak szczery. Być może w tej beznadziejnej sytuacji nie było miejsca, by cokolwiek tuszować? Wśród pacjentów zdarzały się jednak tacy, którzy pragnęli za wszelką cenę udawać twardych, a wtedy leczenie nie przynosiło rezultatów. Josie uważała szczerość za cnotę, dlatego uśmiechnęła się ciepło, sądząc, że dzisiaj weźmie nocną zmianę i nieco zmodyfikuje eliksir, który ostatnio otrzymał Doc. Coś w końcu powinno zadziałać.
— W porządku — odpowiedziała, odprowadzając mężczyznę wzrokiem.
Zaraz potem wzięła się za przygotowanie eliksiru uspokajającego. Josie od zawsze uwielbiała eliksiry i doskonale je przyrządzała – wymagało to od niej tego, co nabyła już jako dziecko, dorastając w cieniu Marleny. Cierpliwość, uważność, dokładność. McKinnon doceniała tę powtarzalność, mieszankę składników, dokładny opis tego, co trzeba zrobić – opracowany skrypt był w jakiś sposób łatwy i powtarzalny. Musiała odtworzyć recepturę, a choć istniało ryzyko, że jej kociołek wybuchnie, nigdy nie brała tego pod uwagę. Może naiwnie wierzyła, że jest dostatecznie dobrze przygotowana, przynajmniej tak było, gdy jeszcze uczyła się w Hogwarcie. Teraz doskonale ufała swoim dłoniom.
Zamknęła niebieskoszary eliksir we fiolce i nakleiła odpowiednią etykietę. Zerknęła w stronę lewitującego pióra i pergaminu – to zapisywało wszystko, skrupulatnie notując każdy jej ruch i mrukliwe słowo wypowiedziane pod nosem. Josie uśmiechnęła się lekko, schowała miksturę w kieszeń szat, a potem poinformowała jedną z przechodzących uzdrowicielek, że bierze kilkunastominutową przerwę.
— Zamówiłeś herbatę — odezwała się, zbliżając się do stolika, przy którym siedział Doc. — A już myślałam, że kompletnie olejesz moje zaproszenie. — Posłała mu uśmiech, który trwał zdecydowanie zbyt krótko, a potem zajęła miejsce obok. Miała świadomość tego, że Dearborn został tutaj tylko dlatego, że chciał eliksir. Potem pewnie znów zniknie, by wrócić za jakiś czas, mówiąc tym samym tonem wkurwionego pacjenta i wzdychając z niecierpliwością.
Zawinęła zawieruszony kosmyk włosów za ucho, by przesunąć długim spojrzeniem po twarzy czarodzieja, zupełnie jakby to miało cokolwiek pomóc. Josie wiedziała, że Doc był trudnym przypadkiem i najpewniej lepiej by było, gdyby został w szpitalu, niż wracał do domu. Skoro określał swój ból na jakieś trzydzieści, to jak funkcjonował? Jak udało mu się nie postradać zmysłów?
— Wychodzisz kiedykolwiek z domu? — zapytała, chwytając za filiżankę, by móc upić łyk herbaty. Owocowa, naturalnie słodka. Pochyliła się lekko, żeby dokładnie poczuć jej zapach. — Jeśli nie, to powinieneś o tym pomyśleć. Wiem, że to może być trudne z powodu bólu, ale staraj się robić to jak najczęściej. Słońce dobrze ładuje ludzkie baterie.
Posłała w jego stronę kolejny uśmiech, a zaraz potem sięgnęła po eliksir, który wręczyła czarodziejowi.
Usuń— Pięć kropel pod język przed snem — oznajmiła rzeczowo. — Jeśli przekroczysz dawkę, mogą wystąpić efekty uboczne: palenie w buzi, łzawiące oczy lub niekontrolowane łkanie. — Zajrzała mu w oczy i próbowała ocenić, czy Doc byłby zdolny do tego, by przedawkować, ale szybko uświadomiła sobie, że nie chce o tym myśleć. Chyba za bardzo obawiała się tego, co może zobaczyć w jego tęczówkach, więc szybko odwróciła wzrok i podniosła się z miejsca.
— Zanim pójdziesz… ciasto czekoladowe? — Nie poczekała, by usłyszeć jego odpowiedź, a oddaliła się, by zgarnąć wypiek, który był przepyszny. Przynajmniej zdaniem Josie. Nie odwróciła się przez ramię, choć bardzo ją kusiło. Chciała wiedzieć, czy Doc wciąż zajmował to samo miejsce, czy może kompletnie olał to wszystko, herbatę i ciasto, wziął eliksir i wyszedł, ale to byłoby takie... dziecinne, dlatego trzymała głowę prosto i patrzyła przed siebie.
Josie